Święta minęły bardzo szybko.
Zdecydowanie za szybko. Zaraz po nich pojechaliśmy na urodziny Rossa i
Sylwester do Vegas. Vanni do nas dołączyła.
Od samego przyjazdu zaczęły
się próby, przymiarki i jeszcze raz próby.
- Ryland, przyłóż się do
pracy. - Andre był wyraźnie poddenerwowany.
- Staram się jak mogę. -
odpowiedziałem.
- Coś w to wątpię. -
prychnął.
- Daje z siebie tyle na ile
pozwala mi zdrowie. - powiedziałem spokojnie.
- Masz jakieś problemy
zdrowotne? - spytał.
No to się wkopałem. Nie mogę
się przyznać do tego, że brałem środki dominujące, że osłabiłem sobie mięśnie i
kości, że leczyłem się na bezpłodność...
- Yyy... No wiesz... Takie
drobne. - spróbowałem się wykręcić.
- A jakie? Nic mi o nich nie
było wiadomo, gdy wyjeżdżałeś? - był lekko zły.
- Nie chcesz wiedzieć. -
rzuciłem, odwróciłem się do niego tyłem i oparłem rękoma o konsolę.
- A właśnie, że chcę. -
podszedł do mnie i spojrzał mi w oczy.
- Chcesz wiedzieć, że młody
DJ się stacza? Że bierze środki dopingujące? - łzy cisnęły mi się do oczu. Nie
zatrzymałem ich. Chciałem by Andre zobaczył moją słabość.
- Co? Ty? Takie coś? - był
zdziwiony. - Nie wierzę! Jaki Ty przykład dajesz młodym fanom!? - zaczął
krzyczeć. - Czy Ty kompletnie nie masz do siebie szacunku!? Nie chcesz żyć!?
Czy co!? - podniósł rękę, by mnie uderzyć, ale wtedy przyszedł tata Mark.
- Andre, co Ty robisz? -
spytał, zmarszczył brwi i odsunął mnie.
- Twój syn... - manager był
wściekły. - Bierze środki dopingujące.
Tata spojrzał na mnie.
- Ryland idź do reszty,
później z Tobą porozmawiam. - nakazał. - Powiedz o co chodzi. - tym razem
zwrócił się do Andre.
Podsłuchiwanie nie miało
sensu, więc ruszyłem za kulisy do rodzeństwa, Ella i Vanni.
Siedziałem niespokojny.
Stresowałem się rozmową z tatą. To chyba najgorsze co mogło się wydarzyć.
Pół godziny później tata
wszedł za kulisy.
- Ryland, chodź ze mną. -
zarządził i ruszył korytarzem.
Wstałem z miejsca i
skierowałem się w jego stronę. Skręciliśmy do mojego pokoju.
- Usiądź. - zarządził, a ja
posłusznie to zrobiłem. - Brak mi słów. - spojrzał ze złością. - Tyle razy Ci
tłumaczyłem...
- Przepraszam. -
powiedziałem skruszony i padłem na kolana. Złapałem tatę za nogi. - Bardzo
przepraszam. - szepnąłem.
- Przeprosiny nic nie dadzą.
Zdrowia Ci nie wrócą. - był oschły jak nigdy. - Musisz sam zrozumieć swój błąd.
Na razie jesteś zawieszony. Zero występów dopóki nie odzyskasz sił. - oznajmił
i opuścił mój pokój.
Po wyjściu ojca upadłem
twarzą na dywan. Leżałem, płakałem i myślałem czym mógłbym się okaleczyć.
Ryry'emu wracają złe nawyki... Już szuka tarki ;)
OdpowiedzUsuńMark bardzo odpowiedzialne i mądre zachowanie. Taki nad wyraz spokojny.
Tak czytam "Vanni dojechała do nas" i myślę "A gdzie Court?" i wtedy sobie przypomniałam. No cóż...
Pozdrawiam i czekam na next :)