środa, 11 stycznia 2017

Rozdział 50

Próba była moją jedyną odskocznią. Zawsze relaksowałem się przy tym i nadal tak jest.
- Dobrze Ci idzie. - Andre pochwalił moją pracę.
- Dzięki Andre. - uśmiechnąłem się do niego. Siedział na krześle i bujał w wózku małą Evelyn. Ciekawe czemu nie ma dziecka... Ma żonę, dom, psa, pieniądze i talent do opieki nad dziećmi... Może jego żona nie chciała... - Mogę się Ciebie o coś spytać? - odłożyłem słuchawki na bok.
- Pewnie. - głos managera był ciepły i serdeczny.
- Czemu nie masz dzieci? - spytałem.
- Czemu nie mam dzieci... Hmm... To trudne pytanie. - zaśmiał się. - Wy i wasi fani mi wystarczacie. A po za tym moją żona nie chciała. Stwierdziła, że mając dwadzieścia sześć lat jest za stara.
- Naprawdę? To moja mama musi być wyjątkiem.
- Tak. Stormie jest wyjątkiem. Zawsze ją podziwiałem... Ciesz się, że jesteś jej synem.
- Cieszę się. Nigdy nie zmieniłbym mamy. Nawet wtedy, gdy jest na mnie zła. - śmialiśmy się oboje. Miło wiedzieć, że masz przyjaciela więcej. Przyjaciela jak Andre, który mimo wszystko traktuje Cię jak własne dziecko.

Po próbie wróciłem do domu. Od wejścia poczułem zapach obiadu. Zacząłem się zastanawiać kto go robi.
Mama? Odpada. Mama nie ma kluczy.
Rydel lub któryś z braci? To samo.
Brandon? On nie umie gotować.
Więc kto to jest?
Zająłem buty i bluzę. Wyjąłem Evelyn z wózka i zdjąłem jej czapeczkę, bluzę oraz buciki. Z córką na rękach skierowałem się do kuchni. Zobaczyłem tam ciemnowłosą dziewczynę. Moje serce zabiło szybciej.
- Sav? - z moich ust wydał się dźwięk zdziwienia.


KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

-------------------------
Witajcie serdecznie!
I oto, po prawie roku (pierwszy post był 20.01., a prolog tydzień później) część pierwsza dobiegła końca.
Dalsze losy bohaterów - pierwszy rozdział drugiej części - dostępne są już na 'You tell me lies'.
Pasmo pozostaje bez zmian, zmienia się tylko adres bloga - http://you-tell-me-lies.blogspot.com.
Zakładka 'bohaterowie' jest dostępna - radzę zajrzeć, bo trochę zmian zaszło.
Nie przedłużając - zapraszam na rozdział 51 (1) i do napisania za tydzień (oczywiście na 'YTML') :)

środa, 4 stycznia 2017

Rozdział 49

Kolejne dni, tygodnie mijały mi dość spokojnie. Moje życie chyba się w końcu ustatkowało. Co prawda tęsknię za Savannah, ale czuję się znacznie lepiej. Wczoraj wróciłem do pracy. Evelyn rozwija się prawidłowo, a moi bliscy mnie wspierają. Allie urodziła zdrową córkę, co prawda dwa tygodnie po terminie, ale urodziła i nazwała Gigi. Brandon nie jesteś z tego zbytnio zadowolony. Dziewczynka jest zbyt podobna do tego WF-isty przez co wszyscy się z niego nabijają. Tłumaczyłem mu, że nie ma się czym przejmować, ale on i tak mnie nie słucha. No cóż... To tylko kolejne życiowe lekcje.
Po 1. Nie przejmuj się opinią innych.
Po 2. Nigdy nie związuj się z kobietą, która ma dziecko.
I po 3. Większość dzisiejszej populacji to idioci.
Tak czy inaczej, wiele się można nauczyć będąc samotnym ojcem skazanym na towarzystwo Brandona Hudsona.

Było ciepłe, kwietniowe przedpołudnie. Postanowiłem zabrać małą do pracy. Ubrałem ją odpowiednio do pogody, włożyłem do wózka, wciągnąłem na siebie bluzę z kapturem i wyszedłem. Po drodze spotkałem Laurę.
- Cześć. Co słychać? - zagadałem do niej.
- Cześć Ry. U mnie wszystko w porządku. Właśnie wracam ze sklepu. Kupowałam prezent dla męża... - nawijała. - Wiesz, że wszędzie są reklamy twojego koncertu?
- Serio? Dopiero wczoraj wróciłem do pracy, a Andre już puścił informacje o moim występie... Ah ta dzisiejsza cywilizacja...
- Racja. Dziś wszystko dzieje się tak szybko, że nie dostrzegamy najważniejszego... Nie dostrzegamy piękna natury, zalet życia, miłości...
- Nie wszyscy tacy są. Ja zwracam uwagę na szczegóły. - przerwałem jej. Nigdy bym nie pomyślał, że Laura Marano jest taka. Może ta troska i przyjaźń to tylko udawanie? Jeśli tak to była świetna gra aktorska, ale przedstawienie dobiegło końca. - Musze już iść. - rzuciłem i nie czekając na odpowiedź ruszyłem dalej.