Do domu wróciłem wczesnym
wieczorem. Byłem niesamowicie szczęśliwy.
- Skąd taki dobry humor, hę?
– spytał zaczepnie Riker, który siedział na kanapie i tulił Vanni.
- Będę ojcem! – krzyknąłem.
– Będę ojcem!
- Wow. Gratuluję. Ciekawe co
na to mama… - odpowiedział.
- Pewnie też się ucieszy. –
rzuciłem i poszedłem do kuchni. Wiedziałem, że tam zastanę mamę. – Mamuś… -
zacząłem niepewnie.
- O co chodzi Ryland? –
zapytała czule. – O te środki dopingujące, które znalazłam u Ciebie w walizce?
O wyniki z terapii na bezpłodność? – mówiła jakby z pretensjami.
- Nie o to chodzi… Savannah
i ja… - zawahałem się czy powiedzieć o dziecku.
- Co Wy?
- Będziemy mieli dziecko.
- Co? Jak to?
- Po prostu. Terapia
zadziałała, bo przez jakiś czas nie brałem tych środków. Teraz, gdy byłem w
trasie… No wiesz… Potrzebowałem ich, ale obiecuję, że nie będę, bo szkoda efektów
terapii… - tłumaczyłem.
Podczas kolacji pochwaliłem
się pozostałym, że zostanę ojcem. Rodzeństwo mi pogratulowało, a tata dodatkowo
zaoferował mi pomoc i porady. Dobrze mieć takich ludzi blisko siebie. Zawsze
mogłem na nich liczyć i nigdy to się nie zmieni.
- A jak Ty się czujesz
Delly? – spytałem. – Coraz bliżej ślubu… Stresik?
- Czuję się świetnie. Stres?
Nieee… Wiem, że Ell nigdy mnie nie zostawi, więc się nie stresuję. Po prostu
nie mam czym.
- To cudownie. –
uśmiechnąłem się do niej. – A co u Ciebie Rocky? - zwróciłem się do brata.
- W porządku. Alexa do mnie
wróciła… Tęskniła, gdy byłem w trasie, ale najważniejsze, że teraz jesteśmy
blisko.
- A co z tą dziewczyną, z
którą umówiłeś się na randkę nim wyjechaliśmy w trasę?
- To była Alexa. Nic nie
mówiłem, bo nie chciałem zapeszyć.
- Aha… - mruknąłem. Nie
miałem więcej pytań do niego. Obróciłem się do Rossa. – Ross, mój ulubiony
braciszku… Co u Ciebie?
- Spotkałem się ponownie z
Laurą. Wiesz, że poprosiła mnie bym był świadkiem na jej ślubie. Fajnie, nie? –
odparł z entuzjazmem. Cieszę się razem z nim, bo w końcu się pozbierał po
śmierci Courtney i wszystko wraca do normy.
- To znakomicie. A z kim
idziesz?
- Idę sam. To chyba
oczywiste. Nie będę zabierał nikogo na siłę. Nie miałoby to sensu, a jeszcze
ktoś by pomyślał, że już znalazłem sobie kogoś innego.
- W sumie racja… Wiesz co
ubierzesz?
- Jeszcze nad tym nie
myślałem. Mam sporo czasu.
- A prezent?
- Prezent… Nad tym też
jeszcze nie myślałem co kupię, ale raczej coś do jej nowego domu.
- Świetny pomysł. Jeśli
będziesz chciał, to mogę iść na zakupy z Tobą i Ci doradzić. – uśmiechnąłem się
i spojrzałem na Rikera. – Rik, Rik, Rik… Kiedy zamierzasz się w końcu
oświadczyć Vanni?
- Yyy… No… Nie wiem…
Jeszcze. – odpowiedział.
- To po co nosisz w kieszeni
pierścionek?
- No, bo… Tak mi się podoba.
Czekam na odpowiedni moment. A moja Vanniś… - objął ją ramieniem. – …Jest
bardzo cierpliwa, nieprawdaż?
Latimer tylko się
uśmiechnęła. Nie wiem czy rzeczywiście jest cierpliwa… Wiem za to tyle, że jest
szczęśliwa z moim bratem.
----------------------------
Cześć.
Dawno nie było notki, ale chyba były niepotrzebne (po co zajmować czytelnikowi czas), a dziś mam wam coś do przekazania.
Za nami połowa pierwszej części (jest ich 50 + potem chyba 26) z tego się cieszę. Historia się Wam podobała, ale niestety przeglądając ostatnie statystyki jest mi przykro. 1 komentarz (od zawsze wiernej Rikeroholic) i coraz mniej wyświetleń (czasami nawet 10 nie ma). Rozumiem, są wakacje, ludzie wyjeżdżają, ale to naprawdę zniechęca człowieka do pracy. Prowadzę pięć blogów, regularnie i tworzę następne, gdyż pokochałam ten świat, ale ostatnim czasem mam ochotę wszystko rzucić. Większość mówi mi, że piszę coraz lepiej, a mi się wydaje, że wcale tak nie jest (a to przez te cholerne statystyki, nie tylko tutaj, ale i na Wattpadzie). Napiszcie mi co o tym wszystkim sądzicie, a ja zastanowię się czy jest sens dalej to ciągnąć.
Pozdrawiam wszystkich, którzy czytają i do napisania <3
P.S. Śliczna Sav na poprawę humoru ;)