środa, 4 stycznia 2017

Rozdział 49

Kolejne dni, tygodnie mijały mi dość spokojnie. Moje życie chyba się w końcu ustatkowało. Co prawda tęsknię za Savannah, ale czuję się znacznie lepiej. Wczoraj wróciłem do pracy. Evelyn rozwija się prawidłowo, a moi bliscy mnie wspierają. Allie urodziła zdrową córkę, co prawda dwa tygodnie po terminie, ale urodziła i nazwała Gigi. Brandon nie jesteś z tego zbytnio zadowolony. Dziewczynka jest zbyt podobna do tego WF-isty przez co wszyscy się z niego nabijają. Tłumaczyłem mu, że nie ma się czym przejmować, ale on i tak mnie nie słucha. No cóż... To tylko kolejne życiowe lekcje.
Po 1. Nie przejmuj się opinią innych.
Po 2. Nigdy nie związuj się z kobietą, która ma dziecko.
I po 3. Większość dzisiejszej populacji to idioci.
Tak czy inaczej, wiele się można nauczyć będąc samotnym ojcem skazanym na towarzystwo Brandona Hudsona.

Było ciepłe, kwietniowe przedpołudnie. Postanowiłem zabrać małą do pracy. Ubrałem ją odpowiednio do pogody, włożyłem do wózka, wciągnąłem na siebie bluzę z kapturem i wyszedłem. Po drodze spotkałem Laurę.
- Cześć. Co słychać? - zagadałem do niej.
- Cześć Ry. U mnie wszystko w porządku. Właśnie wracam ze sklepu. Kupowałam prezent dla męża... - nawijała. - Wiesz, że wszędzie są reklamy twojego koncertu?
- Serio? Dopiero wczoraj wróciłem do pracy, a Andre już puścił informacje o moim występie... Ah ta dzisiejsza cywilizacja...
- Racja. Dziś wszystko dzieje się tak szybko, że nie dostrzegamy najważniejszego... Nie dostrzegamy piękna natury, zalet życia, miłości...
- Nie wszyscy tacy są. Ja zwracam uwagę na szczegóły. - przerwałem jej. Nigdy bym nie pomyślał, że Laura Marano jest taka. Może ta troska i przyjaźń to tylko udawanie? Jeśli tak to była świetna gra aktorska, ale przedstawienie dobiegło końca. - Musze już iść. - rzuciłem i nie czekając na odpowiedź ruszyłem dalej.

1 komentarz:

  1. Siedzę w przychodni i śmieję się jak głupol do telefonu. Zdecydowanie takie rozdziały w miejscu publicznym powinny być zakazane. Rady życiowe Brandona wymiatają.
    Laura chyba się na Jehowych nawraca z takimi tekstami ;)
    Pozdrawiam i czekam na next.

    OdpowiedzUsuń